Czy zrównoważony rozwój to tylko puste hasło? O wyzwaniach, przed którymi stają współczesne miasta, odpowiedzialności społecznej, greenwashingu i potrzebie systemowych zmian rozmawiamy z dr hab. Mariuszem Czepczyńskim, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego – geografem kultury, dyrektorem Instytutu Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej na Wydziale Nauk Społecznych UG. Wywiad z cyklu Rozmowy o zrównoważonym rozwoju.

Karol Hamanowicz: Panie profesorze, jest pan członkiem Komitetu Sterującego i doradcą Prezydenta Miasta Gdańska do spraw rozwoju miasta i szczególnie z tego pierwszego powodu jest pan zaangażowany w aktualizację i wdrażanie strategii rozwoju Miasta Gdańska. Rozumiem, że w tej strategii rozwoju mieści się też zrównoważony rozwój.

dr hab. Mariusz Czepczyński, prof. UG: Trudno teraz mówić o innym rozwoju niż zrównoważony. Zdecydowanie wolę jednak angielskie wyrażenie sustainable.

Dlaczego?

Polskie tłumaczenie tego terminu, jeszcze z lat 70., odnosi się do słowa „równowaga”. Celem zrównoważonego rozwoju nie jest równowaga, tylko akcja i proces zmian. Wyraża on potrzebę trwałego rozwoju. Nazwałbym go „odpowiedzialnym rozwojem”, odpowiedzialnym i trwałym.

Nazwa „zrównoważony” już się przyjęła, dlatego używajmy jej nadal, jednak pamiętajmy, że „zrównoważony” oznacza domyślnie „trwały, długofalowy i odpowiedzialny”: społecznie, środowiskowo, gospodarczo, kulturowo. To odpowiedzialność przed pokoleniami, które po nas przyjdą.

Gdy mówimy o życiu na lądzie, partnerstwach, zdrowiu, odpowiedzialnej konsumpcji, to mamy na myśli nie utrzymywanie równowagi, tylko właśnie zmianę.

Czyli nie zrównoważony, tylko odpowiedzialny, długofalowy?

Zrównoważony, czyli odpowiedzialny i długofalowy. Nie chcę walczyć z pojęciem, które już istnieje. Mieke Bal, holenderska kulturolożka pisała o wędrujących pojęciach w naukach społecznych. Pojęcia z czasem się zmieniają, pomiędzy dyscyplinami krążą. Zmieniają znaczenie. Sam siebie nazywam często geografem kultury. Kultura ma też inne znaczenie. Kiedyś kultura była czymś innym, teraz jest czymś jeszcze innym. Tak samo rozwój równoważony, który pierwotnie miał podkreślać proekologiczny charakter tego rozwoju. Obecnie mówimy już o dużo szerszym rozwoju, o różnych aspektach, także: ekonomicznych, kulturowych, społecznych, politycznych. Wspominamy oczywiście także o partnerstwach.

Nazwa „zrównoważony” już się przyjęła, dlatego używajmy jej nadal, jednak pamiętajmy, że „zrównoważony” oznacza domyślnie „trwały, długofalowy i odpowiedzialny”: społecznie, środowiskowo, gospodarczo, kulturowo. To odpowiedzialność przed pokoleniami, które po nas przyjdą.

Rozumiem więc, że u pana wciąż pojawia się pewien sceptycyzm wobec pojęcia zrównoważonego rozwoju. Czy poza tłumaczeniem dostrzega pan także w debacie publicznej rozmycie terminu „zrównoważony”?

Dostrzegam takie rozmycie i odwoływanie się do wyimaginowanej równowagi. Czym miałaby być równowaga między społeczeństwem a ekonomią, skoro ekonomia jest przecież częścią społeczeństwa? Mówi się o równowadze między naturą a człowiekiem, ale gdzie i w jaki sposób miałaby się ona przejawiać w mieście? Nasze pojmowanie słowa „zrównoważony” może wprowadzać mylące skojarzenia na pierwszy rzut oka, dlatego uważam, że określenie „rozwój odpowiedzialny” jest trafniejsze. Termin „zrównoważony rozwój” jest jednak już powszechnie przyjęty i ugruntowany, więc — jak wspominałem — rozumiem go jako rozwój odpowiedzialny, długofalowy i trwały.

Zrównoważony osobiście kojarzy mi się, niestety, także z greenwashingiem[1], ponieważ wystarczy, że dopiszemy na etykiecie „zrównoważony”, na przykład „zrównoważony węgiel”. Innym rozwiązaniem jest naklejenie zielonego listka. Klimatolog Michael E. Mann w swojej książce „Nowa wojna klimatyczna” pisze o kampanii spychologicznej, sugerując spychanie odpowiedzialności za zmianę klimatu na zwykłych ludzi.

Mimo wszystko nie oznacza to, że nie powinniśmy podejmować indywidualnych działań. Nie rozumiem na przykład, dlaczego na konferencji organizowanej przez jeden z uniwersytetów SEA-EU każdemu uczestnikowi wręcza się bawełnianą torbę jako upominek. Według znanych mi źródeł, takiej torby trzeba byłoby użyć 60 razy, żeby jej ślad środowiskowy się wyzerował. Jest to bardzo mało prawdopodobne. Wolałbym, żeby torby były zrobione ze zużytej odzieży, czyli w ramach upcyclingu, recyklingu albo downcyclingu. Jest mnóstwo rzeczy, które możemy robić, i część z tych rzeczy ma sens. Natomiast oczywiście to są tylko drobne cegiełki, a potrzebujemy dużo większego wysiłku na poziomie wielkich instytucji, w tym rządowych.

Rozwój równoważony […] pierwotnie miał podkreślać proekologiczny charakter tego rozwoju. Obecnie mówimy już o dużo szerszym rozwoju, o różnych aspektach, także: ekonomicznych, kulturowych, społecznych, politycznych.

Chociaż mamy przykład Paryża – troszkę nacisku społecznego i wizjonerstwa władz miasta, które bardzo ograniczyło ruch samochodowy, i mamy ograniczenie zanieczyszczenia powietrza. Paryż staje się dużo bardziej przyjaznym miastem do oddychania, ale też do chodzenia, do jeżdżenia rowerem – to też jest wizja władz lokalnych. We Francji w wielu miastach tak się dzieje, mimo że Francuzi byli bardzo zorientowani na samochody, chyba nawet bardziej niż Niemcy czy Włosi, ale kampania społeczna, odwaga władz lokalnych, ale też centralnych, przynosi po dość krótkim czasie dość przyjemne dla życia efekty. Nie wiem, na ile to jest trwały rozwój, ale jestem przekonany, że jest to odpowiedzialne.

Być może potrzebujemy dużo więcej lokalnych wizjonerów z odwagą. Istnieje jednak obawa o niższy wynik wyborczy. Jestem świadomy wszystkich dyskusji w Gdańsku, kiedy otwierane jest kolejne naziemne przejście dla pieszych. Kierowcy narzekają, że nadszedł już koniec świata, że teraz nikt nie będzie nigdzie jeździł. Jednak po wprowadzeniu zmiany widzimy, że nie wpłynęło to znacząco na korki. Tłumy przechodzące na przejściu dla pieszych przy Bramie Wyżynnej czy przy dworcu kolejowym są dowodem na to, że chyba jednak decydujemy nogami.

Niegdyś postęp mierzono ilością wykuwanej stali lub samochodów na tysiąc mieszkańców, teraz definicja postępu może być wręcz przeciwna. Być może najważniejszy okaże się dzisiaj poziom zadowolenia, tzw. well-beingu, dobrostanu ludzi, którzy częściej jeżdżą rowerem niż samochodem. Ja przyjechałem tu rowerem z innego powiatu, z Sopotu. Może miejskim elektrycznym, nie własnym, ale jednak. Czuję się dużo lepiej, odkąd jeżdżę rowerem lub chodzę pieszo.

Zawsze w dyskusjach o przejścia dla pieszych dziwi mnie to, że wszyscy zapominają, że to nie piesi i nie przejścia powodują korki, tylko samochody. Ludzie w swoim komforcie zapominają, skąd tak naprawdę bierze się problem.

Duński urbanista Jan Gehl pisał, że w interesie miasta jest otwarte powietrze, otwarta przestrzeń. Ci, którzy jadą rowerem albo idą pieszo, są w tej przestrzeni; ci, którzy jadą samochodem, są w „prywatnej kapsule”. Wydaje się, że mają fragment prywatnej przestrzeni na drodze publicznej, na chodniku, na parkingu, więc de facto nie są aktywnymi członkami społeczności miejskiej, bo są w swoich własnych kapsułach. Wsiadają pod domem, wysiadają na parkingu przy pracy. To jest jakiś poziom mentalności, który w pewnym stopniu sprawia, że miasto się dezintegruje.

Jestem świadomy wszystkich dyskusji w Gdańsku, kiedy otwierane jest kolejne naziemne przejście dla pieszych. Kierowcy narzekają, że nadszedł już koniec świata, że teraz nikt nie będzie nigdzie jeździł. Jednak po wprowadzeniu zmiany widzimy, że nie wpłynęło to znacząco na korki. Tłumy przechodzące na przejściu dla pieszych przy Bramie Wyżynnej czy przy dworcu kolejowym są dowodem na to, że chyba jednak decydujemy nogami.

Jest pan zaangażowany w projekt Sustainable Transitions Action Research and Training in Urban Perspective, czyli Zrównoważone przemiany, to znaczy odpowiedzialne przemiany, aktywne badania i szkolenia w perspektywie miejskiej, który otrzymał finansowanie z Unii Europejskiej. Na stronie Uniwersytetu Gdańskiego ogłoszono go w lipcu ubiegłego roku. Czym jest dla Pana ten projekt i jak przebiega realizacja?

Projekt koordynowany przez Uniwersytet La Sapienza w Rzymie ma 17 partnerów, jest więc dość dużym projektem europejskim. Jak wiele projektów z Horizon Europe łączy uczelnie i praktyków. Mamy w swoim gronie: biura projektowe, architektów, designerów, przedstawicieli różnych interesów, a w Gdańsku jest to Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia”. Projekt rozpoczęliśmy 1 stycznia tego roku, jesteśmy więc na dość wczesnym etapie. Naszym głównym zadaniem na najbliższe tygodnie jest mapowanie różnych kreatywnych inicjatyw w przestrzeni miejskiej za pomocą nowoczesnych narzędzi. Następne będzie stworzenie takiej inicjatywy i sprawdzenie, co możemy zrobić, żeby była relatywnie trwała i przynosiła różnorodne korzyści użytkownikom i interesariuszom. Nie jestem fanem pojęcia rewitalizacji, głównie dlatego że nie lubię pustych pojęć z „re-” na początku, bo sugerują powrót do czegoś, co było. Rewitalizacja to nie jest powrót do życia, które było, tylko tworzenie nowego życia, nowej jakości, nowych warunków dla rozwoju. Gdy mówimy o dalszym rozwoju, trwałym rozwoju, na przykład Nowego Portu, to nie chcemy, aby on wrócił do tego, co było przed II wojną światową, tylko żeby uzyskał nową jakość, na przykład jak Dolne Miasto.

Jako osoba, która kłóci się z każdym takim umordowanym pojęciem (śmiech), nie lubię terminu „zrównoważony”, nie lubię terminu „rewitalizacja”, mimo wszystko pokładam nadzieję w tego typu projektach opartych na zieleni, kulturze, ale rozumianej niekoniecznie jako artefakty kulturowe, lecz jako system wartości i znaczeń, które łączą daną grupę. To taka semiotyczna definicja kultury, wywodząca się z tradycji badawczej Zygmunta Baumana, czyli coś, co nas łączy, ale też odróżnia od innych. Bo ja nie wierzę w kulturę globalną. Kiedy pytam studentów o to, czy kultura może być globalna, podają mi przykłady jakichś gwiazd rocka, Ariana Grande albo Madonna. O ile starsza, biedna kobieta w środkowej Afryce uzna, że ta Madonna ma takie samo znaczenie dla niej jak i dla nas, to w porządku. Patrzymy przez okulary białego człowieka klasy średniej. To absolutnie nie jest globalne. Widzimy world tour, światowe tournée gwiazd rocka, ale na ich trasie brakuje Afryki, Indii, Chin, gdzie mieszka połowa ludności, lub Ameryki Łacińskiej, gdzie mieszka jedna trzecia społeczeństwa światowego. Musimy bardzo ostrożnie patrzeć na globalizację, czy ona rzeczywiście jest globalna, czy obejmuje jedynie zglobalizowany świat zachodni.

W swojej pracy „(Nie)odpowiedzialni za miasto. O ograniczeniach, poszukiwaniach i nauce kompromisu między partykularnym a wspólnym dobrem” parafrazuje pan słowa Ronalda Ingleharta, według którego dziś zwykle łatwiej gromadzi się ludzi wokół dóbr publicznych, ekologii, zielonej energii, przestrzeni publicznych niż wokół tradycyjnie pojmowanych interesów grupowych. Mam do tego dwa pytania: jak pan rozumie tradycyjnie pojmowane interesy grupowe i czy wciąż zgadza się pan z tymi słowami Ingleharta, zważywszy dzisiejszą sytuację na świecie, jak chociażby prezydentura Donalda Trumpa, który nie jest orędownikiem ochrony środowiska.

Tradycyjne społeczności koncentrowały się albo wokół więzi rodzinnych, albo religijnych. Więzi rodzinne to tradycyjna wioska, klany, które znały się od lat, powiązane rodzinnie, własnościowo; solidarność krwi ma dziś chyba trochę mniejsze znaczenie. Mniejsze rodziny są bardziej rozczłonkowane, rozrzucone. Jest takie niemieckie pojęcie wahlverwandtschaften, pokrewieństwo z wyboru, oznacza przyjaciół, często na całe życie, z którymi dobieramy się w grupy przyjacielskie, które trwają znacznie dłużej.

Inne były społeczności religijne, które jak się wydaje, odgrywają troszkę mniejszą rolę, niż odgrywały jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Tradycyjne wartości łączące miasta były podzielone, zróżnicowane. Łódź była świetnym przykładem. Była nazywana miastem czterech kultur żyjących bardzo blisko siebie: Polaków, Żydów, Niemców i Rosjan. Wszyscy mieli swoje szkoły, świątynie, swoje organizacje dobroczynne, swoje cmentarze. Spotykali się, mijali się w przestrzeni publicznej. To był kolejny poziom kultury tradycyjnej. Teraz te grupy kulturowe są dużo bardziej płynne.

Kiedyś jeszcze istniały wielokultury polityczne. Ktoś był albo zwolennikiem prawicy, albo lewicy. W XX wieku ten podział na lewą i prawą stronę był bardzo wyraźny i w pewnym stopniu dziedziczny, na przykład ktoś był wnukiem albo synem prawicowca, robotnika. Te klasy społeczne obecnie są dużo bardziej płynne, dużo bardziej zmienne. Prawica i lewica nie istnieją. Często kilka razy w roku, w ciągu życia zmieniamy diametralnie swoje poglądy polityczne.

Jeżeli chodzi o Donalda Trumpa i o współczesny świat, to nie wiem, czy można określić jego politykę jako prawicową, ponieważ towarzyszą jej socjalne czy socjalistyczne hasła. Właściwie to, co głoszą Trump i partie prawicowo-populistyczne, nie jest tak bardzo prawicowe. One niestety są w większości narodowo-socjalistyczne, włącznie z koncepcją narodu i państwa. Tak samo jak Hitler w latach 30. Trump z jednej strony bardzo mocno podkreśla cła, a z drugiej – rolę narodu, a tak postępuje każda prawicowa partia.

Deklaracje Trumpa, dotyczące na przykład zielonego ładu, są złudne, bo tak naprawdę twierdzi, że będzie wszystkim się żyło lepiej, jeżeli zielonego ładu nie będzie. Doświadczenie historii uczy, że te partie narodowo-socjalistyczne nie mają zbyt długiego życia, bo to nie jest trwały kierunek rozwoju. Później następuje weryfikacja i ten lud, jeśli może i jeśli będzie brał udział w legalnych wyborach, doprowadzi swoim postępowaniem do nastania spokoju. Mamy niestety przykłady z historii Rosji Radzieckiej i Niemiec, a także komunistycznej Polski, kiedy wybory nie były uczciwe.

Obecnie problem stanowią: brak krytycznego podejścia oraz media społecznościowe, którym bardzo mocno wierzymy. Potrzebujemy krytycznego zrównoważonego rozwoju, którego przykładem może być net zero[2]. Wspomniane torby bawełniane to nie jest net zero, to nie jest zrównoważony odpowiedzialny rozwój.

Net zero czy zero waste?

Net zero w tym sensie, żeby nakłady, środki i antropopresja[3] w miarę możliwości zbliżały się do zera. Żebyśmy oddawali przyrodzie koncepcję czwartej natury, żebyśmy ograniczali nasz ślad środowiskowy w kierunku zera.

To się nie uda w pełni, ale mamy szansę znacząco zbliżyć się do ideału. Praktycznym przykładem jest więc wykonywanie toreb konferencyjnych z odzieży z drugiej ręki – to sposób na mniejszy nakład surowców, dzięki niemu też spalamy mniej śmieci, zbliżamy się w kierunku net zero.

Wracając do słów Ingleharta o łatwiejszym gromadzeniu się wokół dóbr publicznych, ekologii, zielonej energii, przestrzeni publicznych niż wokół tradycyjnie pojmowanych interesów grupowych – te wielkie tłumy, które chodzą na spotkania MAGA (Make America Great Again), to są dobra publiczne. Czujemy się częścią dużo większej społeczności.

Z wykształcenia jest pan geografem, czyli specjalistą od przestrzennego zróżnicowania powierzchni Ziemi pod względem przyrodniczym i społeczno-gospodarczym. My, ludzkość, zmagamy się z problemami przyrodniczymi i społeczno-gospodarczymi, na które jest remedium – zrównoważony, czyli odpowiedzialny, rozwój. Czy istnieje, według pana, w geografii jakiś obszar celów zrównoważonego rozwoju na 2030 rok szczególnie zaniedbany, np. w kontekście polskiego dyskursu politycznego albo w innym wymiarze?

Z mojej perspektywy wszystkie cele są przestrzenne. Cele zrównoważonego rozwoju, jak: zdrowie, partnerstwa, życie pod wodą, konsumpcja, ubóstwo, dotyczą tak naprawdę życia na Ziemi. Uważam, że powinniśmy się skupić przede wszystkim na zrównoważonych miastach i społecznościach, ponieważ zdecydowana większość z nas żyje w zurbanizowanych społecznościach. Wskaźnik urbanizacji w Polsce maleje od 30 lat, jednak tylko dlatego, że mamy prawną definicję miasta, według której musi ono być miejscowością z prawami miejskimi. Mamy miasta, które mają kilkuset mieszkańców i mamy oficjalne wsie, lecz o wysokim poziomie zurbanizowania, także w okolicy Trójmiasta, które mają kilkanaście tysięcy mieszkańców, jak: Banino, Luzino czy Kosakowo.

Miasta łączą tych przybywających i tych, którzy tam „zasiedzieli”. W historii, kiedy miasta się zamykały na obcych, to umierały z głodu, bo nie produkowały żywności, ale traciły też wszystkie podstawy rozwoju, takie jak: handel, edukację, szeroko rozumianą kulturę. Wszystko łączyło się z relacjami na zewnątrz. Miasta są takimi hubami, węzłami relacji, odpowiedzialnych relacji przestrzennych w zurbanizowanym środowisku, które obejmuje niemal wszystko.

W języku angielskim, jeżeli mówimy o miastach, to używamy takich słów, jak: towns, cities, villages albo mówimy o urbanity, czy o miejskości, która właściwie już ogarnia praktycznie wszystko. Podsumowując, uważam, że taki odpowiedzialny rozwój obszarów zurbanizowanych, odpowiedzialny społecznie, jest najważniejszy.

Rewitalizacja to nie jest powrót do życia, które było, tylko tworzenie nowego życia, nowej jakości, nowych warunków dla rozwoju. Gdy mówimy o dalszym rozwoju, trwałym rozwoju, […] to nie chcemy, aby on wrócił do tego, co było przed II wojną światową, tylko żeby uzyskał nową jakość.

Częściowo chyba odpowiedział pan też na kolejne pytanie, które dotyczy pana członkostwa w Radzie Programowej Strategii Rozwoju Gdańska 2030+. Chodzi o priorytety, które by pan wskazał jako ważne w rozwoju Gdańska do wspomnianego 2030 roku, zgodnie z celami zrównoważonego rozwoju. Wspomniał pan już, że miasto powinno być „hubem relacji”. Czy to też wskazałby pan jako jeden z priorytetów rozwoju Gdańska?

Strategia jest oficjalnym dokumentem przyjętym przez Radę Miasta. Jest procesem. Sama strategia i jej kierunki dalekosiężne są bardzo ogólne. To bardzo skomplikowane zagadnienia, ponieważ brakuje rozwiązań prawnych na poziomie krajowym.

Ostatnio, na przykład, w radzie programowej odbyła się dyskusja na temat sposobu, w jaki miasto może wspomagać budownictwo mieszkaniowe dostępne cenowo, tzw. affordable housing. Nie chodzi wyłącznie o budownictwo socjalne dla tych najuboższych, ale także dla klasy średniej czy osób, których nie stać na kredyt hipoteczny. Tak jak wspominałem, brakuje narzędzi na poziomie krajowym, żeby miasto mogło efektywnie wspierać potrzebujących. Wiem, że rząd pracuje nad takimi narzędziami. Miejmy nadzieję, że to się uda zweryfikować.

Pomysł na mieszkanie plus nie wypalił właściwie wcale. Kolejnym istotnym elementem nowych strategii: Troska o środowisko i Zielone miasto, jest wprowadzenie dotąd niespotykanych rozwiązań. Przykładem jest projekt Port czystej energii, który korzysta z bardzo efektywnych metod utylizacji odpadów. Chyba nie ma obecnie lepszej alternatywy. Surowce, które można, warto poddawać procesom downcyclingu, na przykład dodając rozdrobnione szkło do betonu, dzięki czemu staje się on dużo trwalszy, lub wytwarzając szkło niższej jakości (np. na luksfery). Innym przykładem są krzesła wykonane ze zgniecionych butelek PET albo produkcja toreb lub odzieży z materiałów z odzysku. To raczej downcycling czy upcycling niż klasyczny recykling w pełnym cyklu. Nasze cele powinniśmy zawsze ustalać na podstawie pełnej analizy kosztów i korzyści.

Które działania spośród celów zrównoważonego rozwoju powinien podjąć UG? Które z nich są najważniejsze, pana zdaniem?

Dużym wyzwaniem dla uniwersytetów w obecnej strukturze jest całościowe myślenie. Jesteśmy taką bardziej kongregacją wydziałów niż jednym uniwersytetem. Trochę jak w collage’ach z dużym poziomem autonomii. Z jednej strony to dobre, ale z drugiej – nie ułatwia zarządzania całością. Moglibyśmy mieć dużo więcej całościowych inicjatyw kosztem pewnej autonomii wydziałów. Coś, co wymaga lepszej koordynacji prac wydziałów, to zazielenianie, w tym – co jest kwestią kontrowersyjną – ograniczenie miejsc parkingowych. Mamy wielkie parkingi, jesteśmy kampusem leżącym praktycznie na parkingach, z parkiem gdzieś pośrodku. To jest duże i niełatwe wyzwanie. Aby obecny stan rzeczy zmienić, musielibyśmy negocjować z poszczególnymi wydziałami, nawet na naszym kampusie. Mamy różne rozwiązania na poziomie wydziałów, a potrzebna jest koordynacja.

Kolejnym wyzwaniem byłoby ograniczenie zużycia energii. To też jest bardzo trudne, bo budynki powstawały w różnym czasie, zaprojektowano je w sposób cechujący się potworną energochłonnością. Z pewnością dobrym rozwiązaniem byłby audyt. Dzięki temu moglibyśmy zobaczyć, co da się poprawić w kierunku energooszczędności.

Na przykład czujniki światła w toaletach?

Czujniki na światło byłyby dobrym rozwiązaniem. Mamy już poidełka do wody pitnej, co też jest bardzo korzystne, a ustawiają się do nich kolejki. Robimy dużo w kwestii ograniczenia papieru. Ale nadal jest sporo do zrobienia. Najprostszym rozwiązaniem jest ograniczenie zakupu drukarek. Będzie nam trochę trudniej drukować, więc będziemy drukować mniej.

Oczywiście, jest też problem z ogrzewaniem. Powinniśmy dążyć do ograniczenia używania energii I innych materiałów. Może być recykling i upcycling różnych rzeczy, typu stoły czy krzesła.

Jak już wspominałem, mamy również za dużo miejsc parkingowych, które zachęcają do korzystania z samochodów, co wiąże się z nadmiarami mobilności.

Miejmy nadzieję, że żaden kierowca nie będzie czytał tego wywiadu (śmiech).

W tym momencie może to się wydawać wyzwaniem, ale wielu studentów i pracowników z łatwością mogłoby dojechać na uczelnię transportem publicznym albo rowerem.

To może na przykład stacja Mevo przy wydziale?

Gdyby była bliżej, byłoby to korzystniejsze. Aczkolwiek Amsterdam z tym próbuje walczyć i uczyć intermodalności. W Amsterdamie jednym z głównych problemów jest to, że rowerzysta parkuje w drzwiach budynku, do którego wchodzi, bo przecież nie po to ma rower, żeby szedł pieszo. Przejście 100 metrów wydaje się już nielogiczne. Nie popełniajmy tego samego błędu, nie traćmy tej intermodalności.

Mamy wielki parking dwupoziomowy przed Wydziałem Prawa. Myślę, że tyle nie potrzebujemy. Nasze życie na kampusie by zyskało, gdybyśmy mieli więcej zieleni. Zwłaszcza na ulicy Bażyńskiego, gdzie tej zieleni nie ma wcale. Nawet ten płot można by opleść bluszczem. Czulibyśmy się lepiej. Jestem przekonany, że nasz dobrostan, by się poprawił.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Bardzo dziękuję.

Rozmawiał Karol Hamanowicz.

BIO:

Prof. UG dr hab. Mariusz Czepczyński, jest geografem kultury, wykładowcą w Zakładzie Gospodarki Przestrzennej, dyrektorem Instytutu Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego. Jego zainteresowania badawcze skupiają się na problemach geografii krytycznej, krajobrazach kulturowych, przemianach miast post-socjalistycznych, przestrzeniach publicznych, a także semiotyce przestrzeni i procesach miejscotwórczych. Jest autorem Cultural Landscape of Post-Socialist Cities. Representation of Powers and Needs (Ashgate: 2008) oraz współedytorem Public Space. Between Reimagination and Occupation (Routledge 2018), a także wielu artykułów naukowych, w tym Re-Semiotisation of urban landscapes. Relational geographies and signification processes in post-socialist cities (2024), Piękny krajobraz jako dobro publiczne. Reprezentacje i estetyzacje przestrzeni miejskich (2019), Heritage resurrection: German heritage in the Southern Baltic cities (2015). W latach 2019-2024 prof. Czepczyński wykładał na Università degli Studi di Roma „Tor Vergata”, był także profesorem wizytującym na Eberhard Karls Universität Tübingen (2009-11). Był członkiem zarządu sieci badawczej COST ACTION Investigating Cultural Sustainability (2011-15), członkiem Państwowej Rady Ochrony Przyrody przy Ministrze Środowiska (2014-16), członkiem Rady Doradczej projektu Horizon Europe ‘urbanHIST | 20th Century European’ (2017-20), koordynatorem partnerstwa ‘Energy Transition’ w ramach Agendy Miejskiej dla Unii Europejskiej (2017-2021), ekspertem – doradcą projektu PACTESUR – Protecting Allied Cities against TErrorism by Securing Urban aReas (2018-22). Obecnie jest członkiem Rady Kultury Gdańskiej, Rządowej Rady Ludnościowej oraz liderem projektu ‘STARTUP Sustainable Transitions. Action Research and Training in Urban Perspective’ (HORIZON-CL2-2024-HERITAGE-01).

[1] Greenwashing – wywoływanie u konsumentów wrażenia, że poszukiwane przez nich towary zostały wytworzone zgodnie z zasadami ekologii i ochrony środowiska, niezależnie od stanu faktycznego.

[2] Net zero – stan, w którym emisje gazów cieplarnianych do atmosfery są zrównoważone przez ich pochłanianie.

[3] Antropopresja – ogół oddziaływań człowieka na środowisko naturalne, zarówno celowych, jak i przypadkowych, prowadzących do zmian w tym środowisku.