Zrównoważony rozwój mocno zakorzenił się w debacie publicznej, wszedł również na stałe do codziennego języka ekonomistów, badaczy ochrony środowiska, politologów. Pojęcie to równie szybko zyskało popularność, co straciło reputację, ponieważ zostało uznane za termin oznaczający jednocześnie wszystko i nic. Zastępuje się go ostatnio pojęciem zmian klimatu, czym jednocześnie odwraca się naszą uwagę od sposobu rozwiązywania problemów na rzecz przyczyn sytuacji, w jakiej znajduje się nasz ekosystem.
Podczas naszej rozmowy chciałabym, żebyśmy porozmawiały o Pani opinii na temat zrównoważonego rozwoju. Zależy mi na zdefiniowaniu tego, jakie jest „nasze, gdańskie, akademickie rozumienie zrównoważonego rozwoju”. Stąd moje pierwsze pytanie do Pani, jako kulturoznawcy, dotyczy tego, jakie skojarzenia przychodzą Pani na myśl w związku z samym pojęciem zrównoważony i w jaki sposób zrównoważony rozwój jest obecny w Pani codziennej pracy badawczej i dydaktycznej? Czy Pani zdaniem możliwa jest radykalna globalna zmiana sposobu życia i konsumpcji? Czy jest prawdopodobne, żeby różnorodne społeczeństwa, będące na różnym etapie rozwoju, podjęły wyzwanie obrania tego samego kierunku rozwoju?
Wydaje mi się, że obecnie już nie mamy wyjścia, ponieważ zrównoważony rozwój jest warunkiem naszego dalszego funkcjonowania, ale żeby to się udało, absolutną podstawą jest zmiana sposobu myślenia, podniesienie świadomości społeczeństwa. Taki proces jednak trwa zawsze długo, dlatego zacząć trzeba od małych kroków i czekać cierpliwie na pierwsze efekty. Z kolei samo pojęcie zrównoważony moim zdaniem – mimo że nie mam takich inklinacji – nawiązuje do filozofii Wschodu, do równowagi sił, taoistycznej koncepcji wu wei. Oznacza takie działania, które prowadzą do funkcjonowania człowieka zgodnie z naturą. Obawiam się jednak, że samo pozostawienie spraw ich własnemu biegowi nie jest w tej chwili wystarczające. Musimy najpierw podjąć refleksję nad stanem świata, który w dużej mierze jest wynikiem naszych, ludzkich działań i spróbować skierować go w lepszą – właśnie bardziej zrównoważoną – stronę.
Sam temat zrównoważonego życia i zrównoważonego rozwoju w mojej codziennej praktyce akademickiej jest obecny w kilku obszarach.
Pierwszy z nich wiąże się z rozumieniem zrównoważonego rozwoju, korespondującym z moimi badaniami prowadzonymi w Amazonii. Współpracuję z dwoma grupami (Quichua i Huaorani), z których jedna żyje jeszcze częściowo z zachowaniem równowagi, mieszkając w swojej osadzie, w której jest wszystko, co do życia jest im potrzebne. Ludzie żyją tam z lasu, sami dbając o zaspokajanie swoich potrzeb: polują, zbierają, ale mają też mają ogrody, w których uprawiają warzywa. Co ciekawe, większość z nich woli mieszkać w lesie, tak jak dawniej ich przodkowie, a nie w mieście. Ich życie jest zrównoważone i zawsze takie było, ponieważ tak samo, jak inne rdzenne grupy, mają świadomość swojej zależności od natury. Oczywiście współcześnie w tej sferze zaszło sporo zmian, jednak pomimo tego wiele tradycji jest podtrzymywanych.
Drugi taki obszar to działania wokół zrównoważonego rozwoju podejmowane na świecie. Działania powiązane z antropocenem, ze zmianami klimatu w bardzo szerokim kontekście.
Trzeci z kolei to zrównoważony rozwój wdrażany w mikroskali. Taką płaszczyzną jest np. nasz uniwersytet. Możemy odgórnie rozpocząć proces zmiany, który po zakończeniu edukacji nasi absolwenci będą kontynuować. Możemy odgrywać rolę liderów zmiany dzięki naszym instytucjonalnym możliwościom. Wymaga to wprowadzenia zmian do procesu kształcenia, w ramach którego pojawiałyby się treści – zarówno w teorii, jak i w praktyce – dotyczące zrównoważonego rozwoju.
Moim zdaniem powinniśmy również tę mikroskalę zmian budować w codziennej praktyce, pokazywać studentom, że można funkcjonować bardziej przyjaźnie dla środowiska, nie używać na uczelni plastikowych sztućców i naczyń, wprowadzić elektroniczny obieg dokumentów dla oszczędności papieru itp. Takich rzeczy można zrobić naprawdę dużo. Ostatnio przeczytałam, że Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie przygotowała na swoim kampusie domki zimowe dla jeży. Uważam, że to znakomity pomysł nie tylko z przyrodniczego punktu widzenia, lecz także dydaktycznego. Pokazujmy w praktyce, że los przyrody jest dla nas ważny, ponieważ jest to jedna z dróg do propagowania zrównoważonego życia i rozwoju. Domki dla jeży to niewielki krok, ale moim zdaniem bardzo istotny, a jeśli przyczyni się do czyjejś refleksji nad naszym miejscem w przyrodzie, to – bezcenny.
Szukanie wspólnych rozwiązań, mających prowadzić do podejmowania działań w kierunku zrównoważonego rozwoju, oznacza konieczność zderzania i zestawiania różnych perspektyw. Na gruncie nauki przydatna staje się interdyscyplinarność i multidyscyplinarność. Badania interdyscyplinarne polegają na wykorzystaniu zasobów teoretycznych różnych dyscyplin naukowych do rozwiązywania problemów powstających na ich styku. Wymagają sprzężenia teorii należących do kilku dyscyplin naukowych i są rzadziej prowadzone niż badania multidyscyplinarne. Te ostatnie posiadają jednak dużą wartość w kontekście zrozumienia złożoności problemów takich jak rozwój zrównoważony. Czy Pani ma doświadczenia w prowadzeniu prac badawczych przekraczających reprezentowaną przez Panią dyscyplinę naukową?
Kulturoznawca musi być bardzo wszechstronny. Często powtarzam studentom, że kulturoznawca musi być wielodyscyplinarny, ponieważ nam przydaje się między innymi geografia, matematyka i na przykład robótki ręczne. Dlatego z mojej perspektywy interdyscyplinarność i współpraca międzydziedzinowa nie tylko jest możliwa, ale nawet konieczna do zrozumienia zjawisk kulturowych. Sam wybór wspólnego przedmiotu badań przez przedstawicieli różnych dziedzin i dyscyplin naukowych oraz poznanie jego złożoności pozwala w tym najmniejszym wymiarze uwrażliwić nas badaczy na to, jak złożony jest ludzki i nie-ludzki świat.
Cztery lata temu prowadziłam z moimi studentami badania w Tajlandii, na wybrzeżu Morza Andamańskiego w Zatoce Bengalskiej w ramach projektu polsko-łotewsko-tajlandzkiego. Był to projekt międzydziedzinowy, pracowaliśmy z biologami. Wśród nas było czworo studentów – dwoje biologii i dwoje kulturoznawstwa. Badaliśmy, w jaki sposób rybacy z lokalnej wioski z obszaru lasu namorzynowego wykorzystują środowisko morskie. Biolodzy określali, jakie gatunki ryb mnożą się w na terenie lasu namorzynowego. Nasza rola polegała na znalezieniu m.in. odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób lokalni rybacy wykorzystują środowisko morskie i jak korzystają z lokalnych gatunków ryb. Same badania były ciekawym doświadczeniem, ponieważ wymienialiśmy się metodologiami i teoriami, dzięki czemu powstawał pełniejszy obraz badanej rzeczywistości. W ramach projektu zrobiliśmy eksperyment, który polegał na tym, że na dwa dni koordynatorzy biolodzy zabrali na odłowy kulturoznawców, ja z kolei studentów biologii do wioski, w której poznawali – w pewnym sensie – dalsze losy tych samych ryb, które wcześniej badali jako biolodzy. Planujemy kontynuować nasze badania w Indiach i Ekwadorze. W przypadku projektu prowadzonego w Tajlandii nie można jednak mówić o zrównoważonym rozwoju, ponieważ tamtejsze wody są przełowione przez wielkie statki przemysłowe i to generuje problemy lokalnych rybaków. Zapewne gdyby zostawić ich samych na tych wodach, to w krótkim czasie powróciłaby równowaga biologiczna, a za nią także mógłby pójść zrównoważony rozwój, jednak w tej części świata nie jest to możliwe. Wątpię zresztą, czy współcześnie gdziekolwiek byłoby to możliwe.
Pani badania pokazują różnorodne podejście do zrównoważonego rozwoju, ale też różne motywacje i relacje kultury do natury, które mają także wpływ na konkretne zachowania. Czym charakteryzuje się to podejście np. u ludów tubylczych?
W przypadku rdzennych grup ta różnica wiąże się z czymś dużo szerszym. Ja bym to niestety łączyła ze skutkami kolonializmu, ponieważ w gospodarce cały czas myślimy jednak, żeby działania nasze zrównoważyć tak, żebyśmy rabunkowo nie korzystali z zasobów naturalnych, ponieważ są one ograniczone. W kulturach tubylczych oczywiście jest inaczej. W kulturach Zachodu, w tradycji chrześcijańskiej oczywiście kultura jest oddzielona od natury. I tu mamy imperatyw panowania nad naturą. Natura jest dla nas i my z niej mamy korzystać. W kulturach tubylczych kultura jest częścią natury. Jest jej elementem, więc jest oczywiste, że korzystanie z natury musi być zrównoważone. W wielu miejscach jeszcze żyje się w taki sposób, żeby rabunkowo nie korzystać z zasobów, ponieważ istnieje świadomość, że za jakiś czas nie będziemy ich mieli. Na przykład w Australii Aborygeni, którzy mieszkali nad brzegiem wody, korzystali z zasobów w bardzo zrównoważony sposób. Jeżeli jakaś grupa przychodziła w jakimś okresie na wybrzeże i odławiała ryby, czy żywiła się przez kilka dni, kilka tygodni na przykład krabem czy mięczakiem, to zostawiała na plaży ich skorupki. Kiedy za jakiś czas przychodziła druga grupa, to wnioskowała z pozostałości na plaży, że nie mogą już jeść określonego pożywienia, bo to byłoby już zbyt duże zużycie. I również zostawiała kolejne skorupki czy muszle jako komunikat dla następnej grupy. To jest taki najprostszy przykład działania zrównoważonego: korzystamy z zasobów w taki sposób, który zapewni nam również możliwość korzystania z nich w przyszłości. Używamy zasobów, stwarzając możliwość ich reprodukcji. Kolonizacja europejska narzuciła nową gospodarkę, która nie była zrównoważona ani przyjazna. Była rabunkowa. Przykładem jest pozyskiwanie kauczuku w Afryce i w Amazonii czy pozyskiwanie drewna w Amazonii. Wszędzie narzucono grupom tubylczym zupełnie nowy typ gospodarki. W pierwszym okresie najważniejszy był zysk. Druga faza imperializmu, która nadeszła trochę później, wiązała się z polityką. Podczas kolonizacji doszło do deforestracji, do zniszczenia środowiska naturalnego. Nowa gospodarka rabunkowa doprowadziła do zniszczenia środowiska, w którym żyli tubylcy. Nie mogli już funkcjonować w taki sam sposób jak wcześniej. Dużo później pojawił się postkolonializm, według którego powinniśmy zdekolonizować nasze myślenie o świecie. Dowartościował on różne sposoby postrzegania świata, co jest również charakterystyczne dla antropologii, która stara się w taki sposób patrzeć, albo przynajmniej zbliżyć się do takiego patrzenia, że nie wszyscy odbierają świat czy też korzystają ze świata i interpretują go tak jak my. Obecnie prowadzonych jest wiele badań na temat wiedzy tubylczej, ale nie tylko tej posiadanej, tylko wiedzy rozumianej jako sposób postrzegania świata. Z perspektywy teorii kultury nasz język i nasza kultura jest filtrem, przez który postrzegamy świat. Jeżeli jesteśmy wychowani w jakiejś kulturze, to nam się wydaje, że świat jest cały zorganizowany tak, jak w naszej kulturze, co oczywiście nie jest prawdą, ale tak wszyscy myślą. Dominująca kultura europejska zabrała rdzennym grupom nie tyko środki do życia, nie tylko środowisko, lecz także ich kulturę, ich sposób myślenia, obyczaje, język. Teraz staramy się im oddać głos, mówiąc, że ich sposoby postrzegania świata nie tyko nie są gorsze, czy mniej wartościowe, ale wręcz takie, z których my się możemy nauczyć, jak lepiej funkcjonować w świecie.
Jaki stosunek do tego, co Pani powiedziała mają młodzi ludzie, na przykład Pani studenci?
Prowadzę warsztaty na temat szamanizmu tubylczego, często dla licealistów. Kiedy im na przykład tłumaczę, na czym polega szamanizm, że istnieje wiara w równoległy świat, który jest zamieszkiwany przez istoty duchowe, mające do nas dostęp i mogące nam zaszkodzić, pojawia się zwątpienie. Na jednych warsztatach licealista powiedział do mnie: „No dobrze, ale jak oni mogą tak wierzyć, że jakieś istoty tu chodzą gdzieś w jakimś świecie. Przecież to jest bez sensu”. Odpowiedziałam, że rozumiem uwagę i nie chciałabym wchodzić w kwestie religijne, ale rozumiem, że chodzi o to, że nie można udowodnić, że istoty duchowe istnieją. Licealista przyznał, że taką miał intencję, kiedy zadawał to pytanie. Zapytałam, czy może udowodnić, że Bóg katolicki istnieje, ponieważ i w jednym i drugim przypadku rzecz dotyczy wiary. My wierzymy w to, oni wierzą w coś innego. My jesteśmy wychowani w kulturze Zachodu, więc dla nas wiara, która funkcjonuje w kulturze Zachodu, jest tak oczywista i naturalna, że się wydaje nam normą obowiązującą wszędzie. Inne koncepcje, inne sposoby realizacji życia są nam obce. Jeśli zaś chodzi o studentów, szczególnie kulturoznawstwa, to często są oni wrażliwi na odmienność we wszystkich aspektach, co jest z mojego punktu widzenia bardzo budujące.
Czy rozwój technologiczny w zakresie komunikacji pomaga czy przeszkadza w propagowaniu kultur tubylczych?
Z jednej strony technologie są silnie zwesternizowane, z drugiej strony – mogą być znakomitym narzędziem do propagowania rdzennych kultur. Wszyscy, którzy mają dostęp np. do Internetu, mogą wprowadzać informacje o swojej kulturze. Jednak gospodarka wolnorynkowa, technologia i nauka, w której funkcjonujemy, mają na nas ogromny wpływ – wszystkie elementy naszego życia pochodzą z kultury Zachodu. Jesteśmy nią tak głęboko przesiąknięci, że trudno nam jest wyjść czasami poza takie myślenie.
Czy może Pani wymienić jakieś przykłady negatywne rozumienia odmienności kulturowych?
W antropologii nawet podaje się przykłady nieudanych projektów pomocowych z tego powodu. W Afryce realizowano projekt pomocowy dla grupy lokalnej i stwierdzono, że mężczyźni pracujący na plantacjach będą pracowali tylko określoną liczbę godzin, żeby wszystko było uporządkowane. Natomiast kiedy już pojechano z tym gotowym projektem na miejsce, okazało się, że w tej kulturze przy zbieraniu herbaty pracują kobiety a nie mężczyźni. Jednak projekt zakładał współpracę z mężczyznami – nikt nie wziął pod uwagę, że w tej grupie jest inny podział pracy ze względu na płeć. Projekt oczywiście nie został zrealizowany.
Negatywne rozumienie odmienności kulturowych jest obecne naszym życiu na co dzień – widać to w stereotypach, w dowcipach czy w komentarzach. Wszyscy ludzie mają skłonność do uznawania swojej kultury za lepszą dlatego, że są w niej wychowani i trudno im wyjść poza takie myślenie. Bardzo ważną rolą nauk humanistycznych i społecznych jest dla mnie zmiana takiej postawy wśród społeczeństwa.
Jakie jest Pani stanowisko na temat zmian klimatu i prób przeciwdziałania ich negatywnym skutkom?
Odnosząc się do dziewięciu granic wytrzymałości Ziemi, należy pamiętać, że cztery granice spośród dziewięciu już zostały przekroczone w 2009 roku. Mamy obecnie do czynienia z zanikiem gatunków, z deforestacją, wielu procesów nie da się już odwrócić. Powinniśmy wszystkich przekonywać, że trzeba działać inaczej. Brak świadomości społecznej jest największą przeszkodą do pokonania kryzysu. Powinniśmy w oparciu o tę świadomość wprowadzić zmiany. Badania pokazują, że kiedyś w grupach tubylczych nie było depresji i diagnozowano niewiele chorób psychicznych. Sytuacja ta stanowiła pozytywny efekt wspólnotowego życia: dzielenia się jedzeniem, umiejętnościami, udzielaniem sobie wsparcia. To było inne życie. Oczywiście nie mówię, że mamy wrócić do takiego sposobu życia, bo nie byłoby to możliwe. Natomiast nie ma wątpliwości, że był on bardziej zrównoważony. I my naszymi działaniami wpływamy również na życie tych ludzi, którzy chcieliby zrównoważenie żyć, a nie mogą.
Prowadząc badania naukowe, spotyka Pani konkretne skutki zmian klimatycznych?
Prowadzę badania w Amazonii w Ekwadorze, gdzie znajduje się park narodowy Yasuní – jest to park uznany za rezerwę biosfery UNESCO, czyli jedno z miejsc o największej bioróżnorodności na świecie. Część społeczności, którą badam, mieszka w tym parku. Mieszkali tam od wieków, część ich terenów, które zostały im przyznane, leżą na granicy w parku lub częściowo w parku. No i tutaj zaczynają się kłopoty. Pierwszy jest taki, że gospodarka Ekwadoru funkcjonuje w oparciu o eksploatację ropy naftowej, która jest pozyskiwana na zasadzie koncesji nadawanych przez rząd obcym kompaniom naftowym. One wydobywają ropę naftową i eksportują ją z Ekwadoru. Przez wiele lat kampanie nie zachowywały żadnych regulacji w procesie eksploatacji ropy. Jaki jest tego efekt? Grupy tubylcze, które chcą tam żyć korzystając z lasu, nie mogą, ponieważ gleba jest przesiąknięta odpadami ropopochodnymi. Podobnie jest w Brazylii, w Wenezueli, w Peru. Gospodarka globalna wkracza tam bardzo intensywnie, zabierając ludziom możliwość życia w sposób, w jaki oni by chcieli.
Po drugie, w roku 2007 Ekwador ogłosił plan wydobycia ropy naftowej spod parku narodowego Yasuní . Wówczas różne państwa, organizacje i fundacje zaczęły alarmować, że nie można niszczyć biosfery UNESCO, aby pozyskiwać ropę naftową. Rząd ekwadorski podkreślał, że jest to jedno z niewielu źródeł umożliwiających rozwój państwa. Ropa naftowa i turystyka to dwa główne sektory, z których Ekwador uzyskuje przychody. Rząd Ekwadoru przyjął jednak projekt, zgodnie z którym ropa naftowa w Yasuní nie będzie wydobywana, ale w ramach rekompensaty różne światowe organizacje, rządy czy fundacje spłacą rządowi Ekwadoru 1/3 zysków, które kraj ten miałby z wydobycia ropy naftowej. Termin wyznaczono do 2011 roku, w 2013 projekt został zakończony, bo nie uzyskano odpowiedniej sumy pieniędzy.
Aktualnie w parku narodowym Yasuní wydobywa się ropę naftową. Na przykład na terenie, gdzie prowadzę badania, odwierty zaczęły się w odległości 15 km od wioski, na obszarze parku. Wpływ wydobycia ropy na kulturę tubylczą jest bezpośredni, ponieważ funkcjonuje ona w każdym wymiarze w powiązaniu z lasem. Wszystkie elementy kulturowe powiązane były ze środowiskiem naturalnym i współcześnie nadal się je wykorzystuje. Dziś dalej plecie się hamaki czy kosze, choć lokalna ludność używa również pojemników plastikowych i metalowych. Są kuchenki na gaz w domach, ale też paleniska tradycyjne. Problemem jest utrata możliwości życia z lasu w przyszłości, ponieważ jest zbyt duży ruch i hałas, zatruta ziemia i woda itd. Być może zabrzmi to śmiesznie, ale w ramach osobistego protestu nigdy, w żadnym kraju nie tankuję na stacji Chevrona, który jest odpowiedzialny za zanieczyszczenie ogromnych przestrzeni ekwadorskiej Amazonii odpadami ropopochodnymi. Nawet tankując benzynę u nas, mam wyrzuty sumienia, bo Amazonii przekonałam się, jaki jest prawdziwy koszt paliwa. Oczywiście nie sądzę, żeby benzyna na wiejskiej stacji benzynowej pochodziła akurat z Amazonii, ale to nie ma znaczenia. Ona pochodzi z jakiegoś innego miejsca, gdzie kompanie naftowe swoją działalnością uruchamiają procesy przeciwne do zrównoważonego rozwoju. Nie chodzi tylko o to, czy możemy jeździć do parku i go oglądać, chodzi o to, żeby on był. Przeczytałam, że zachowanie gatunku biologicznego jest możliwe, kiedy na milion osobników dopuścimy do wyginięcia dziesięciu rocznie, a przekraczamy tę liczbę sto razy. Istotne jest, żeby wszędzie żyć zgodnie z ideą zrównoważonego rozwoju, a nie tylko w miejscach, w których jest on wspierany prawem.
Jak wygląda proces informowania świata o tej sytuacji?
Nie ma zbyt wiele informacji, chociaż powoli się zmienia. Ale np. w 2015 roku w czasie szczytu klimatycznego w Paryżu grupy tubylcze bardzo protestowały. Niewiele mówiło się na ten temat w mediach. Protestowano, ponieważ fragment o poszanowaniu praw ludności tubylczej został usunięty z tekstu głównego do aneksu. Uznano, że mentalność, życie czy filozofia grup tubylczych nie jest tak istotna, jak zachodnia. Tegoroczny szczyt klimatyczny w Glasgow jest bardziej nagłośniony, więc może informacje dotrą do szerszej publiczności.
Co możemy zrobić w mikroskali na Uniwersytecie Gdańskim?
Przede wszystkim pokazywać zrównoważony rozwój w praktyce, która powinna iść „z góry”. Powinniśmy uczyć studentów, którzy po studiach u nas idą w świat, co można zrobić, zaczynając od siebie: zmniejszyć zużycie plastiku, poszerzyć ofertę menu w barach na kampusie o pozycje wegańskie czy propagować nurt zrównoważonego rozwoju we własnym środowisku.
Rozmawiała dr hab. Sylwia Mrozowska, prof. UG.