Pani Profesor, biorąc pod uwagę Pani dyscyplinę naukową, proszę powiedzieć, w jaki sposób rozumie Pani pojęcie „zrównoważony rozwój”.

Jestem filologiem, językoznawcą, język jest przedmiotem moich badań, dlatego słowa są dla mnie ważne – obserwuję je w słownikach i kontekstach, badam te używane współcześnie i te zapisane w tekstach historycznych. Słowa żyją, zmieniają swoje znaczenia, wchodzą w nowe związki wyrazowe, zmieniają wartość stylistyczną. Wyrazy z języka ogólnego wchodzą do polszczyzny specjalistycznej, stają się terminami. Ten sam wyraz może być zatem różnie rozumiany zależnie od użycia, także stawać się terminem; może zostać inaczej wykorzystany w różnych dyscyplinach czy subdyscyplinach i w każdej z nich mieć inne specjalistyczne znaczenie. Twórcy nowych idei, programów sięgają do zasobów polszczyzny po to, by znanym słowom nadawać inne znaczenia, a także by przypisywać im pożądane wartości. Czasami słowa stają się narzędziem propagandy, czasami ich znaczenia się dewaluują i mimo że pierwotnie były im przypisane jakieś określone wartości, kiedy są nadużywane i pojawiają się w różnych kontekstach, tracą swoje konkretne znaczenie – mówimy wówczas o pustosłowiu. Słowa nie odsyłają już wówczas do żadnych desygnatów, nie kryją się za nimi żadne treści, stają się tylko narzędziem propagandy.

Jeśli chodzi o słowo rozwój, odnoszę wrażenie, że jest ono wykorzystywane w wielu odmianach stylistycznych polszczyzny – znajdziemy je także w języku różnych dyscyplin naukowych. Moje pierwsze skojarzenia z tym wyrazem są jednocześnie, z racji naukowych zainteresowań, dydaktyczne i językoznawcze, co mogę zobrazować zdaniem: Cały mój rozwój naukowy i zawodowy związany jest z badaniem języka na różnych etapach jego rozwoju i z nauczaniem języka. Pojęcie rozwój jest obecne także w innych naukach: w psychologii, pedagogice, ekonomii, w naukach przyrodniczych; w każdej z tych dziedzin ma inaczej sprofilowane znaczenie.

Każdy z nas, naukowców, pisząc tekst, na samym jego wstępie musi wyjaśnić, które rozumienie kluczowego dla tekstu pojęcia przyjmuje, albo też zaproponować swoją własną jego definicję. Podstawowym, pierwszym krokiem, który wykonuje językoznawca, jest sięgnięcie do słowników odnotowujących wszystkie znaczenia danego słowa. W słownikach historycznych można zobaczyć, w jaki sposób dane słowo było rozumiane sto, dwieście, trzysta i więcej lat temu. Można też sięgnąć do słowników profesjonalnych, czyli np. do słowników terminów pedagogicznych czy psychologicznych.

Przeciętny użytkownik języka polskiego może dzisiaj sięgnąć w każdym momencie do internetowego Wielkiego słownika języka polskiego (https://wsjp.pl), którego redaktorem naukowym jest prof. dr hab. Piotr Żmigrodzki. W słowniku tym znajdziemy współczesne znaczenia danego wyrazu. Kiedy wpiszemy wyraz rozwój, pojawią się zakładki, z których możemy wybrać poszukiwane znaczenie. Wybrałam najbardziej ogólne znaczenie tego wyrazu, ale możemy tutaj odszukać aż trzy subhasła: rozwój człowieka, rozwój firmy i rozwój wydarzeń. Z tych trzech haseł dla mnie najistotniejszy jest rozwój człowieka. Nie mówimy tu o znaczeniach w pełni terminologicznych, chociaż słownik opatruje to znaczenie kwalifikatorem specjalistycznym, odsyłającym do konkretnej dziedziny – biologii. W naszym wypadku, w kontekście tego wywiadu, istotne jest przecież odniesienie nie tylko biologiczne, ale też ekonomiczne, czyli rozwój firmy. W jakimś też sensie mówimy tutaj o rozwoju wydarzeń. Nasze działania i nasz osobisty rozwój jako ludzi pracujących w tej firmie wpływają zarówno na rozwój firmy, jak i na rozwój wydarzeń. Ideą naszych działań powinno być dostrzeżenie wszystkich wzajemnych relacji, w które wchodzimy.

Rozwój biologiczny jest to „naturalny proces zmian w organizmach żywych, zachodzący w trakcie życia poszczególnego organizmu lub w kolejnych pokoleniach, powodujący ich wzrost, dojrzewanie lub uzyskiwanie form doskonalszych”. Chciałabym zwrócić uwagę na to określenie, ponieważ tak rozumiany rozwój nie tylko zakłada zmianę wynikającą z przyrostu komórek, lecz także w tę definicję wpisane jest wartościowanie. Wzrost służy uzyskaniu lepszego, doskonalszego przystosowania się, doskonalszej formy – formy, która będzie bardziej odpowiadała potrzebom rzeczywistości, zmieniającego się świata.

Jest to też „proces zmian, polegający na przechodzeniu do stanów lub form bardziej złożonych i doskonalszych”. Po raz kolejny widzimy tutaj to samo założenie, że rozwój musi być ku dobremu, ku lepszemu – tak jak wytworzenie nowych form działań, nowych form działalności, które będą w stosunku do tych minionych lepsze i bardziej dostosowane do nowych potrzeb.

Trzecie połączenie to rozwój wydarzeń. Tu już nie ma wartościowania; pojawia się rozumienie rozwoju w następstwie upływu czasu. I kiedy teraz sobie o tym pomyślimy, wydaje mi się, że czasami moglibyśmy też tak myśleć o rozwoju w kontekście biologicznym, czy też o rozwoju firmy. Ona zawsze będzie się zmieniać w czasie, ale zawsze będzie to zmiana na lepsze? Jeżeli chcemy używać wyrazu rozwój zgodnie z jego współczesnym, opisanym w słownikach znaczeniem, zakładamy, że każda zmiana powinna być ku lepszemu.

Drugim pojęciem, o którym rozmawiamy i które definiuje Centrum, jest przymiotnik zrównoważony. Hasło zrównoważony w WSJP znowu ma kilka subhaseł. Człowiek zrównoważony to „taki, który zachowuje się spokojnie, rozważnie i nie ulega emocjom”. Z tej definicji leksykalnej wynika, że jeśli chcemy myśleć o zmianie w czasie i zmianie ku lepszemu, musimy myśleć nie w emocjach, ale z rozwagą i spokojem. Zatem rozwój na lepsze, zmiana na lepsze wymagają czasu i przemyślanych form. Tak mówi się też o zrównoważonym człowieku. Inne subhasło to zrównoważony głos – „świadczący o czyimś opanowaniu i rozwadze”.

Bardzo dziękuję za wprowadzenie do tego, w jaki sposób językoznawcy odkrywają i definiują znaczenia wyrazów używanych w bardzo różnych kontekstach. Czy rozwój zawsze oznacza dążenie do doskonalszej formy?

Językoznawcy budują definicje na podstawie użyć tych wyrazów, czyli tak – tak właśnie ten wyraz jest współcześnie rozumiany. Popularny internetowy Słownik języka polskiego PWN (https://sjp.pwn.pl) wyjaśnia to znaczenie, posługując się dwoma przymiotnikami: złożony i doskonalszy, definiując rozwój jako „proces przechodzenia do stanów lub form bardziej złożonych lub pod pewnym względem doskonalszych”.

Czy w trakcie rozwoju swojej kariery naukowej Pani Profesor często spotykała się z pojęciem zrównoważonego rozwoju?

Nie bezpośrednio, rozwój naukowy i dydaktyczny pod kierunkiem prof. Reginy Pawłowskiej, która była przez lata kierownikiem Zakładu Metodyki Literatury i Języka Polskiego, potem Zakładu Dydaktyki, prowadził mnie do wielokrotnego namysłu nad zrównoważonym rozwojem. Chociaż Pani Profesor nie używała w swoich pracach tego sformułowania, można odnaleźć jego sens w rozważaniach o prawie ucznia do inności, do różnorodności, prawie do tego, żeby każdy młody człowiek mógł rozwijać się we własnym tempie, oraz apelach o to, by nauka prowadziła ucznia ku wszechstronnemu rozwojowi, co umożliwi podążanie i uczestnictwo w gwałtownie zmieniającym się świecie.

Mówimy o świecie, który w ostatnim stuleciu niezwykle przyspieszył. Biorąc pod uwagę fakt, że biologiczna długość życia człowieka wydłużyła się i czas naszej aktywności zawodowej również uległ zmianie, należy uświadomić sobie, że paradygmat wiedzy, którą zdobyliśmy na początku naszego rozwoju, musi ulegać zmianie – a zrównoważony rozwój wymaga od nas tego, żeby bez większych oporów móc się przystosowywać do zmieniającej się rzeczywistości, jednocześnie zachowując umiejętność trwania przy własnych wartościach. To, co teraz mówię, jest parafrazą słów prof. Pawłowskiej, wielokrotnie też przeze mnie powtarzanych studentom. Słowa te zostały wypowiedziane w jednym z artykułów w latach dziewięćdziesiątych, czyli przeszło trzydzieści lat temu – a brzmiały one tak:

Nowoczesna szkoła powinna dać takie wykształcenie, aby jej absolwent umiał sobie radzić w zmieniającym się świecie, a więc: aby chciał uczyć się przez całe życie, aby mógł bez większych oporów zmieniać zawód i role życiowe, aby cenił wiedzę i umiał ją samodzielnie zdobywać, aby opanował techniki efektywnego czytania różnorakich testów z różnych dziedzin w różnych funkcjach; aby wypracował u siebie nowożytną umysłowość (co się przejawia: w widzeniu rzeczy i zjawisk w otaczającej nas rzeczywistości w ich wzajemnych zależnościach, w łańcuchu przyczyn i skutków; w otwarciu się na zmienność i różnorodność świata, a jednocześnie w trwaniu przy niewzruszonych wartościach; w obiektywizmie, w sprawiedliwości wobec siebie i innych, w osiągnięciu jak najgłębszej samowiedzy (R. Pawłowska, Dziecko w szkole dziś i jutro. Warunki konieczne uzdrowienia polskiej szkoły, w: Dziecko we współczesnej Polsce, red. J. Komorowska, t. 1, Warszawa 1991, s. 249–276).

Kiedy prof. Pawłowska pisała te słowa, nie miały one takiego znaczenia jak dziś, ale już w ostatnim roku, który tak bardzo doświadczył wiele społeczeństw, nabrały one jeszcze innego znaczenia: samokształcenie i konieczność podążania za niezwykle szybkimi zmianami, np. technologicznymi, związanymi ze zdalnym nauczaniem, stało się udziałem nas wszystkich na ogromną skalę.

Czy dobrze zrozumiałam, że bardzo rozpowszechniane w ostatnich latach uczenie się przez całe życie ma bezpośredni związek ze zrównoważonym rozwojem?

Umiejętność dostosowywania się do zmieniającego się świata gwarantuje nam to, że nie zatrzymamy się w rozwoju, że nie zostaniemy wyrzuceni poza margines tych najważniejszych zmian. To przeświadczenie o tym, że musimy się zmieniać, ale jednocześnie dawać sobie prawo do tego, by każdy z nas był inny; nie możemy wszyscy – o tej samej porze, w tym samym momencie naszego życia – opanować tych samych kompetencji. Nie rozwijamy się w czasie tak samo i w tym samym.

Odnosząc ideę zrównoważonego rozwoju do doświadczeń uczenia (się), powinniśmy przyjąć, że zakłada on prawo człowieka to indywidualnego tempa rozwoju. Patrząc na to zagadnienie historycznie, można przywołać przykład czeladników, którzy rozwijali się w swoim fachu w różnym tempie: jeden przez rok nabył podobne kompetencje, co inny przez pięć lat, ale byli i tacy, którzy nigdy ich nie nabyli i nigdy się nie zostali mistrzami. Obecnie zakłada się apriorycznie, że wszyscy – cała populacja – osiągną ten sam etap rozwoju tego samego dnia, ucząc się w tych samych warunkach w tym samym tempie. Idee edukacyjne, które mają w systemie wspomóc ucznia niewpisującego się w przeciętną, są niestety w praktyce nadal marginalizowane albo, co przykre, wprowadzane w kontekst „wyrównywania szans”, w który wpisane jest negatywne wartościowanie, ponieważ wyrównywanie zakłada istnienie braku. Jest to sprzeczne z możliwościami człowieka, dla wielu z nas krzywdzące. Sądy, że jeśli ktoś ma inne tempo rozwoju, to jego rozwój nie przebiega w normalnym tempie, wydają się pochopne. Jeżeli ktoś nie rozwija się tak jak reszta populacji, to nie oznacza, że należy skierować go na dodatkowe badania. Może warto go wesprzeć, dając mu prawo do własnego tempa rozwoju.

Nasuwa mi się od razu pytanie o zrównoważony rozwój naukowy.

Nauka była ostatnią przestrzenią, w której obowiązywała relacja mistrza i jego zespołu, jego uczniów. Ta relacja pozwalała nam w drodze osobistego spotkania i dialogu rozpoznawać możliwości osoby, która chciała za nami podążać. W naukach humanistycznych proces opisywania rzeczywistości, czy też kreowania nowego świata, odbywał się w drodze dialogu, na który też dawano sobie czas, zapewniano równowagę. Taki rozwój nie musiał się odbywać w z góry nakreślonych ramach, nie można go było opisać za pomocą przewidywalnych schematów, ponieważ to zakładało niwelację twórczości, niwelację kreatywności. Dzisiaj niestety, i to jest taki paradoks, stoimy przed sytuacją konfliktu oceniania. Czym innym jest opisywanie rzeczywistości, a czym innym jej wartościowanie. Przyporządkowywanie danych odkrycia do skali i podejmowanie decyzji, czy to są odkrycia, które powinny zapewnić awans naukowy, stanowią przykład takiego paradoksu. Nie udała się również próba znalezienia obiektywnych kryteriów oceny postępów uczniów. Jestem egzaminatorem maturalnym i wiem, że kiedy mówiono, iż należy wszystkie egzaminy wyprowadzić na zewnątrz szkoły, poddać obiektywnej mierze, to jednocześnie w tle była taka informacja, że do tej pory nie było obiektywnie. To przypisanie subiektywizmowi negatywnego wartościowania spowodowało, że utraciliśmy to, co w humanistyce jest najbardziej wartościowe: relację osobową, z której wynikał właśnie rozwój w dialogu, rozwój w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia we własnym tempie.

Czy Pani oceniłaby swój rozwój jako rozwój zrównoważony?

Spotkałam na swojej drodze mistrzów, którzy nie stawiali mnie przed takimi wyborami, nie oczekiwali, żebym wszystko robiła w określonym czasie i tempie. Mój rozwój nie był rozwojem systematycznym. Myślę, że systematyczność to pojęcie, z którym walczę, i chciałabym to wyraźnie powiedzieć: zrównoważony to wcale nie znaczy systematyczny. Chciałoby się zacytować Kochanowskiego, który mówi: „A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci”. Nasz biologiczny czas stawia nas czasami przed różnymi wyborami i wyzwaniami. Spotkałam na swojej drodze prof. Edwarda Brezę, już nieżyjącego mojego mistrza, i to on zaprosił mnie na swoje seminarium, prowadzone przez niego z pasją i ogromnym osobistym zaangażowaniem. Nie było wówczas szkół doktorskich, nie było filologicznych studiów doktoranckich, była relacja mistrz i uczeń – prywatny czas Pana Profesora poświęcony wielu osobom, które chciał zaprosić do świata nauki. Z naszych pierwszych spotkań doktoranckich pozostały znajomości i przyjaźnie. W drugim roku wspólnej pracy nad doktoratem, prowadzonej jednak poza instytucją uniwersytetu, mogłam zamienić pracę w szkole na stanowisko asystenta pierwszego roku (tak to się wtedy nazywało). Od tego momentu przeszłam wszystkie stopnie kariery uniwersyteckiej: od asystenta pierwszego roku, przez asystenta, adiunkta, adiunkta z habilitacją, po profesora nadzwyczajnego i wreszcie profesora zwyczajnego.

Drugą taką osobą, której obecność w moim życiu zaważyła na tym, ze uważam swój rozwój za zrównoważony, była już cytowana przeze mnie prof. Pawłowska. Moi mistrzowie docenili to, że starałam się zachowywać równowagę między życiem zawodowym i prywatnym. Mam rodzinę, męża, dzieci, wnuka, a jednocześnie związałam swoje życie z językiem i historią języka obecnego tu, na Pomorzu. Doktorat i właściwie moje wszystkie książki dotyczą historii języka, są analizą tekstów, które powstawały na Pomorzu w XVII, XVIII, XIX i XX w. Równowagę starałam się zachować także w drugim, dydaktycznym obszarze pracy uniwersyteckiej. Prowadząc zajęcia z zakresu dydaktyki nauczania języka polskiego, uznałam, że naturalną koleją rzeczy będzie to, abym równolegle efekty moich badań naukowych weryfikowała w szkole. W związku z tym przez piętnaście lat, czyli połowę mojego życia zawodowego, byłam jednocześnie nauczycielem języka polskiego we wszystkich typach szkół. I jeszcze raz podkreślam: wcale to nie było systematyczne – pracowałam w różnym tempie, znajdowałam czas na wiele moich pasji, zdążyłam jednocześnie przejść wszystkie szczeble kariery nie tylko akademickiej, lecz także nauczycielskiej. Jestem nauczycielem dyplomowanym, egzaminatorem maturalnym, certyfikowanym tutorem akademickim.

Z perspektywy upływu czasu można zauważyć szybko postępujące przemiany, np. technologiczne, a wraz z tym pojawiają się nowe metody nauczania. Jakie jest Pani zdanie na temat wprowadzania innowacji dydaktycznych do edukacji?

Rozwój polega też na tym, żeby dostrzegać zmieniającą się rzeczywistość, zmieniające się potrzeby młodego człowieka, ucznia, ale także studenta. Jestem gotowa na to, by stwierdzić, że powinnam zmienić metody, które stosowałam skutecznie dziesięć, piętnaście, dwadzieścia lat temu. Jeśli dzisiaj nie działają, to jedynym wyjściem jest ich zmiana. Mówi się o tym, że młodzież się zmieniła, ale na tym się nie kończy – mówi się również, że zmieniła się na gorsze. To nie jest prawda, i chcę to wyraźnie podkreślić. Zmienił się paradygmat postrzegania świata, zmienił się sposób uczenia się, zmienili się uczniowie, ale nie wolno tej zmiany wartościować jako zmiany na gorsze tylko dlatego, że my, dorośli, dojrzali dydaktycy, nie umiemy się odnaleźć w nowym świecie. Każdy z nas, pozostając bardzo długo aktywny zawodowo, musi zmienić swoje metody. Dzisiejszego ucznia w szkole czy studenta nie da się uczyć tak samo jak trzydzieści lat temu. Tej zmiany na lepsze, rozwoju, oczekiwać powinniśmy też od siebie, sami powinniśmy szukać nowego sposobu, by wejść znowu w dialog z uczniem i studentem, dostrzec w nim możliwości, zaproponować mu wspólne poszukiwane dróg rozwoju.

Podkreśliła Pani na początku naszej rozmowy, że zrównoważony rozwój łączy się z prawem do inności. Chciałabym kontynuować ten wątek. Jak należy to rozumieć?

Nie jesteśmy już społeczeństwem jednokulturowym, nie jesteśmy tak naprawdę już społeczeństwem jednojęzykowym, przynajmniej nie w Trójmieście, a od kilkunastu dni ta zmiana jest tak gwałtowna, że nic już tego trendu nie zatrzyma i nie odwróci. Moje spotkanie z innością zostało zainicjowane jeszcze przez pana rektora prof. Józefa Arno Włodarskiego. Któregoś dnia 2010 r. w Instytucie Filologii Polskiej dowiedzieliśmy się, że będziemy uczyć siedemnaścioro studentów z Harbinu, z Chin. Studenci nie znali języka angielskiego, nie znali alfabetu łacińskiego, byli rosyjskojęzyczni, ale w trakcie naszych spotkań okazało się, że jednak ich rosyjski i nasz rosyjski rzadko się spotykały. Wymowa nasza była tak różna, że naprawdę nie wiedzieliśmy, czy mówimy ten sam wyraz. Uczyłyśmy tych pierwszych gości z Azji z prof. Małgorzatą Milewską-Stawiany i prof. Lucyną Wardą-Radys. Wypracowałyśmy wspólnie metody nauczania, głównie opierając się na naszych badaniach naukowych. Wiedziałyśmy, że powinnyśmy odwoływać się do myślenia konkretnego, tworzyłyśmy gramatykę pedagogiczną. Wyprowadzałyśmy studentów z Chin z przestrzeni sali dydaktycznej, korzystałyśmy z takich form, jak wycieczki, wspólne robienie filmów, inscenizacje, spotkania przy piosenkach, przy szantach.

Później organizowaliśmy tu na Uniwersytecie pierwsze lekcje języka polskiego dla imigrantów z Syrii, przy wsparciu Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek (CWII) tworzyłyśmy podwaliny nauczania języka polskiego jako obcego na Uniwersytecie Gdańskim. Z tego działania zrodziła się potrzeba stworzenia podyplomowych studiów języka polskiego jako obcego. Na początku studia te były pomyślane dla lektorów, którzy na kursach prowadzonych w prywatnych szkołach i w CWII uczyli języka polskiego dorosłych imigrantów, ale i ta rzeczywistość zmieniła się bardzo gwałtownie, bo już dwa lata po rozpoczęciu studiów okazało się, że imigranci wybierają Polskę na swój dom, nie tylko na miejsce pracy. Zmieniło to sposób podejścia do języka; potrzeba komunikacyjna została uzupełniona o potrzebę poznania polszczyzny w takim stopniu, by móc uczestniczyć w życiu polskiego społeczeństwa. Wybierając Gdańsk na miejsce zamieszkania, migranci, a wkrótce zapewne i wielu uchodźców, zapisują swoje dzieci do polskiej szkoły. W odpowiedzi na te zróżnicowane potrzeby powstawał Gdański Model Integracji Imigrantów, w którego pracach uczestniczyłam od samego początku. Pracując na Uniwersytecie, mogłam przygotować i procedować wraz z władzami Instytutu Filologii Polskiej specjalizację nauczania języka polskiego jako obcego na kierunku filologia polska oraz organizować studia podyplomowe tak, by zaspokajały one potrzebę kształcenia zarówno lektorów, jak i nauczycieli prowadzących w szkołach dodatkowe lekcje języka polskiego dla dzieci z doświadczeniem migracyjnym. W tym roku prowadzimy na Wydziale Filologicznym już 9. edycję Podyplomowych Studiów Nauczania Języka Polskiego jako Obcego, których jestem kierownikiem. Od kilku lat niemal w każdej szkole w Gdańsku uczą się dzieci z doświadczeniem imigracyjnym; dwie dodatkowe godziny języka polskiego dla wielu z nich, zwłaszcza w dobie edukacji zdalnej, okazują się niewystraczającym wsparciem, dlatego od kilku lat organizuję wolontariat studentów, którzy pomagają dzieciom imigrantów.

Jakie zadania powinien podejmować Uniwersytet Gdański w zakresie zrównoważonego rozwoju?

Marzy mi się na UG polonistyka międzynarodowa. Uważam, że misją uniwersytetu jest również budowanie poczucia wspólnoty przy jednoczesnym zachowaniu szacunku dla różnorodności kultur. Budujmy uniwersytet przygotowujący absolwentów do pracy w społeczeństwie wielokulturowym i wielojęzycznym. Mam też marzenie, aby w UG powstał wielki ośrodek glottodydaktyczny. I cieszę się, że dzięki staraniom wielu osób i wsparciu instytucjonalnym Uniwersytetu otrzymaliśmy w 2018 r. zgodę Ministerstwa Nauki i Edukacji na organizowanie na UG egzaminów certyfikatowych z języka polskiego, a w 2020 r. prof. Ewa Badyda została członkiem Państwowej Komisji ds. Poświadczania Znajomości Języka Polskiego jako Obcego.

Uniwersytet Gdański przeszedł od 2010 r. długą drogę, która systematycznie prowadzi do stworzenia w Gdańsku nie tylko prężnego ośrodka nauczania i egzaminowania, co realizuje Akademickie Centrum Języka Polskiego i Kultury Polskiej dla Cudzoziemców, ale też silnego ośrodka naukowego glottodydaktyki polonistycznej na Wydziale Filologicznym. Jestem przekonana, że mamy ku temu podstawy. Każdego roku prowadzimy zajęcia ze studentami z Chin, którzy po dwóch latach nauki w Polsce i wcześniejszym roku takiej nauki w Chinach niemal w stu procentach zdają egzamin certyfikatowy z języka polskiego na poziomie B1, a 15–20% zdaje go na poziomie B2. Uważam, że jest to taka zewnętrzna weryfikacja naszych metod nauczania i powód do zadowolenia. Jednocześnie pracownicy Instytutu Filologii Polskiej publikują już od kilku lat wyniki swoich badań naukowych z tego zakresu, wpisując Gdańsk w mapę naukowych centrów glottodydaktyki polonistycznej.

Dziękuję za rozmowę.                                                                                                                                 

Rozmawiała dr hab. Sylwia Mrozowska, prof. UG